American Film Festival: najlepsi z najlepszych

1_aff

Niewiele jest w Polsce festiwali filmowych, które mogłyby się pochwalić tak równym programem jak wrocławski AFF. Oto piątka najlepszych filmów tegorocznej edycji, wybór, rzecz jasna, subiektywny.

Nie widziałem oczywiście we Wrocławiu wszystkich filmów, to nie do zrobienia, nie udało mi się nawet obejrzeć wszystkiego, na czym mi zależało, ale i tak było w czym wybierać, a pośród festiwalowych premier znalazło się kilka tytułów, do których z pewnością będę wracał w przyszłości. Układając moje top 5 nie brałem pod uwagę filmów z sekcji retrospektywnych (wtedy wygrałoby „Bez przebaczenia”, które we Wrocławiu widziałem po raz nie wiem który, ale za to po raz pierwszy na kinowym ekranie). Obowiązek wyborczy sprawił też, że przegapiłem premierę „Steve’a Jobsa”, który być może miałby szansę miejsce na liście.

1. „Carol”, reż. Todd Haynes
O pokazywanym na otwarcie festiwalu pięknym filmie Haynesa pisałem już wcześniej, więc ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że to jedna z najpiękniejszych historii miłosnych, jakie widziałem w kinie w ostatnim czasie. Kameralna, poruszająca i mądra opowieść, którą role Cate Blanchett i Rooney Mary zbliżają do poziomu arcydzieła.

2. „The End of the Tour”, reż. James Ponsoldt
Kolejny film, który zdążyłem już opisać. Dodam więc jeszcze nieco bardziej osobistą refleksję: historia spotkania Davida Fostera Wallace’a z Davidem Lipskym musi chyba wzbudzić zazdrość każdego dziennikarza zajmującego się kulturą. Jeśli ma się na rozmowę z gwiazdą trzydzieści minut lub godzinę (a czasem nawet o tym nie można pomarzyć), to pięć dni, jakie reporter „Rolling Stone’a” spędził z pisarzem, wydaje się jakimś kosmosem. Nic dziwnego, że Lipsky napisał na ten temat książkę, która stała się podstawą scenariusza.

"Opiekun"
„Opiekun”

3. „Opiekun”, reż. Michel Franco
Doskonałe, ascetyczne kino. Historia pielęgniarza opiekującego się śmiertelnie chorymi ludźmi, ma w sobie tajemnicę, głębię i fascynującą refleksję na temat ludzkiej natury. Opowiadany statycznymi obrazami, gorzki i przejmujący film o umieraniu ciała, duszy i emocji. Gdyby to ode mnie zależało, dałbym Timowi Rothowi Oscara, lecz ten znakomity aktor pewnie znów nie dostanie nawet nominacji (jedyną w karierze otrzymał za lekko już dziś zapomnianego „Rob Roya”).

4. „Earl i ja i umierająca dziewczyna”, reż Alfonso Gomez-Rejon
Nawet jeśli nie oglądacie/macie dosyć filmów o umieraniu, zwłaszcza tych szukających w dramacie jakiejś nadziei i pocieszenia, ten obejrzeć warto. Gomez-Rejon, który reżyserskie szlify zbierał na planie seriali „Glee” i „American Horror Story”, potraktował stereotypową opowieść o przyjaźni w obliczu śmierci z dystansem i humorem – i to niekoniecznie tak czarnym, jak można byłoby to sobie wyobrazić. Oczywiście sentymentalny finał jest tu nieunikniony, ale całość zdecydowanie wyrasta ponad przeciętne kino dla nastolatków. Dzieciaki grające główne role (w tym Olivia Cooke z „Bates Motel”) są świetne, na drugim planie błyszczą m.in. Jon Bernthal i Nick Offerman, a cameo Hugh Jackmana samo w sobie jest warte pieniędzy na bilet.

Greta Gerwig w "Mistress America"
Greta Gerwig w „Mistress America”

5. „Mistress America”, reż. Noah Baumbach
Mam zazwyczaj problem z filmami Baumbacha – raczej je doceniam niż lubię. Najnowszy okazał się wyjątkiem, choć przecież to ciągle wariacja na ten sam temat, ironiczny portret współczesnych nowojorczyków pogubionych w poszukiwaniu własnej tożsamości, życiowych celów i priorytetów. Lola Kirke jako zaczynająca dorosłe życie studentka oraz Greta Gerwig jako jej pewna siebie, przebojowa (wkrótce) przyrodnia siostra tworzą tu doskonały ekranowy duet. A w tle pyszna galeria dziwaków, neurotyków i bufonów. Satyra to ostra, ale podszyta empatią, zrozumieniem i ciepłem.

Wyróżnienie:
„The Diary of a Teenage Girl”, reż. Marielle Heller – za odwagę, brawurę i humor oraz świeżość w opowiadaniu o wchodzeniu w dorosłość (po wyjątkowo wyboistej drodze)

Autor: Jakub Demianczuk

Dziennikarz, krytyk

Jedna myśl

  1. jeżdżę na AFF od 5 lat regularnie i zwykle znajduję coś dla siebie, ale z „Carol” wyszedłem, nie wytrzymałem do końca, podobnie jak z „Stinking Heaven”.
    „Mistress America” mi się podobało.

    1. Na „Stinking Heaven” nie byłem, wyszedłem tylko z jednego filmu (na 17 obejrzanych, to nieźle chyba) – ze „Zmęczonego księżyca”. Nawet nie dlatego, że tak zły, ale kompletnie nie trafił w mój gust, taka mieszanka niby-dogmy z cinema verite i udawanym dokumentem.
      W ogóle na AFF byłem po raz pierwszy, ale pewnie nie ostatni, to – jak na mój gust i kinowe upodobania, rzecz jasna – najciekawszy dziś polski festiwal filmowy.

Dodaj komentarz